Jest 8:00 rano, dziecko zakotwiczone w łóżeczku, ja w wannie
i piszę ten post. Klasycznie (żeby nie powiedzieć, że już oldschool’owo) –
długopisem w notesie, potem przepiszę. Jeszcze mi życie miłe, by elektroniki do
wody nie zabierać. Choć często w takich chwilach myślę o dyktafonie. Chyba
każdego z nas najlepsze pomysły dopadają w mało komfortowych do spisania
miejscach i momentach. No i mowa jako jedyna nadąży za burzą myśli. W
macierzyństwie doceniam wszystko co służy usprawnieniu i przyspieszeniu
wszelakiemu, zwłaszcza kiedy za ścianą mały człowieczek rozwala łóżeczko własną
głową (a może głowę o łóżeczko?)…
…Z tym dyktafonem to nie głupi pomysł, bo między czasie,
ratując dziecko z łóżeczkowych opresji, przebierając, dalej zabawiając, aż
usypiając na powrót, miałam kolejne, godne upamiętnienia dla przyszłych pokoleń,
mądre myśli.
Ale nie zachwalaniem, jaka to niby złotousta jestem, miałam
Was powitać, czy przedstawić się tym pierwszym postem. Chciałam w kilku słowach
napisać dlaczego zaczynam parentingową przygodę (jakby sam tytuł bloga nie był
wystarczająco wymowny, w który segment uderzam)
Samą blogosferę znam od dawna, towarzyszyła mi ona na
różnych etapach mojego życia, gdzie zawsze miałam potrzebę wygadania się. Jako
miejsce do rozmów traktowałam bloga. Nie pamiętam nawet ile ich było, za iloma
nickami się ukrywałam, ale każdy był inny, bo ja byłam inna. Teraz znowu
doświadczam w życiu czegoś nowego i niczym bumerang, wraca potrzeba mówienia o
tym.
Cześć! Jestem mamą Tymoteusza.
Mój patent na pisanie postów to telefon. W notatniku zapisuję co mi przyjdzie do głowy, a zwykle ma to miejsce gdy karmię bądź usypiam młodą. :)
OdpowiedzUsuńTeż kiedyś zapisywałam w telefonie. Ale w tym wypadku jeszcze gorzej z nadążaniem za myślami, a włączona funkcja słownika czasem przekształcała szybki zapis w bezsensowny bełkot ;)
OdpowiedzUsuń