Pewnego dnia się udało:
Ale na błyskotliwą refleksję męża, że mogę relaksować
się na spacerze, w odpowiedzi na moje pierwsze narzekania na brak chwili odpoczynku, z zaciśniętymi zębami opowiedziałam mu o realiach:
W gondoli leży wściekły szantażysta, który przeraźliwym
płaczem próbuje mnie ukarać za torturę ubierania w nieskończoną liczbę warstw,
uwieńczoną znienawidzoną czapeczką. Budka postawiona przeszkadza mu, nic nie
widzi, położona - przyprawia o dyskomfort przez rażące słońce. Jak przykryty kocykiem
to za gorąco, bez – zimno. Wszelkie przestoje w jeździe są bardzo głośno
alarmowane na wypadek, gdyby popychacz zasnął. Ale sen nie dla mnie.
Oprócz
syna w wózku, na spacer wyprowadzam również psa. Nasz adoptowany ze schroniska
kundelek nazywa się Trufel. Jest to typ powszechnie zwany obronno-zaczepny. Głównie
zaczepny ;) Pies, kot czy ptak na horyzoncie nie ujdzie jego uwadze.
Całościowy obraz rysuje się następująco: zanim nas widać, to już słychać , dalej wyłania się Trufel
biegnący od prawej do lewej i z lewej na prawo, za nim 5 metrowa linka, wózek i w
końcu ja (a przeważnie kierujący są na przodzie machiny).Początki opanowania wszystkiego były ciężkie i nerwowe.
Przegrywałam z drzwiami, przechodniami, z dopasowanie tempa jazdy wózka z
prędkością chodu psa. A kiedy próbowałam faktycznie zaznać choć odrobiny
odpoczynku na pobliskiej ławce, to przeważnie syn płaczem budził instynkt obronny u Trufla albo on szczekaniem straszył Tymka. Wiele doznań doświadczałam, bynajmniej nie
relaksu.
To sie nazywa koordynacja, maluch i psiak na spacerze. Moj synek jak psa widzi to zaraz piszczy
OdpowiedzUsuńTym się przyzwyczaił do obecności czworonoga, ale też jest zafascynowany nim maksymalnie. Gdyby mógł byłby wiernym towarzyszem Trufla (a niby jest odwrotnie ;))
Usuń